Jak spędzić dwa dni urlopu ?

No to zależy co lubimy, bo ja to naprzykład lubię Biesy. Jak wykożystać dwa dni i teleportować się z nad morza w  Biesy słów kilka. Zapraszam.

O tym że urlop lubi być zaplanowany z elementami zaskoczenia wiemy nie od dziś. Pierwszym elemente zaskoczenia był sam pomysł. Gwiazdy w Tarnawie Niżnej (w razie niepogody połażenie po okolicy).

Dzień pierwszy. (wyjazd)
Spakowani już dnia poprzedniego równo o 16:30 po pracy wyjeżdżamy z Gdańska. Autostrady kolejno A1, A4 i przed Przemyślem pierwsze tankowanie. Tam też zjeżdżamy na DK i już bez fajerwerków zbiżamy się do Bieszczad. Od autostrady musimy pokonać 180km drogami krojowymi które są w umiarkowanym stanie. Na termomentrze temperatura wacha się od -2 do -11 stopni.

Od Ustrzyk Dolnych droga zaczyna przypominać krainę lodu. Odśneirzona, ale  biała. Okoliczne drzewa odziabe w białe puchowe  pelerynki kłaniają się nam nad drogą i witają w Zielonej Krainie.
Lutowiska, most na Sanie, Stuposiany i odbijamy na Muczne i Tarnawe. Tutaj termomter chwilami wskazuje -25 stopni, zgroza. Do Tarnawy dojeżdżamy około 2:30 nad ranem.
W tej mieścince na końcu świata ruch jak w stolicy. Szybki ogląd sprawy i okazuje się że ekipa filmowa  kręci drugi sezon Watachy,
Szybki rozpakowanko, piwko na kolacje  i spać.

Dzień drugi. (pierwszy dzień urlopu; w cieniu Bukowego Berda).
Wstaliśmy koło 10 a mimo to byliśmy przyczyną zajścia  na planie filmowym. Parkując pod schroniskiem zastawiłem dyszel od agregatu prądo twórczego dla ekipy filmowej. Właściciel obiektu postawił sięza nami i nie pozwolił nas zbudzić. Ekipa musiała ściągnąć traktor by boczkiem odholować od nas ów agregat. No ja bym się nie gniewał jak by mnie zbudzili, ale przynajmniej się wyspałem.
Po porannej kawie, kanpce  i przywdzianiu pancernych śnieżnych ciuchów udaliśmy się na położony ok 3km od Taranawy taras  widokowy. Nie raz  tamtędy przejeżdzaliśmy rowerami, ale z racji że zawsze było ciemno, jakoś go omijaliśmy. Po drodze lęśniczy z Mucznego (znany również jako leśniczy z Przystanku Bieszczady) informuje nas że nie możęmy iść dalej bo będzie wycinka i zwózka drogą. Historia naszego przyjazdu zmiękczyła mu serce, powiedział że od kierownika ekpipy ścinającej mamy uzyskać zgodę. Z tym nie było problemu bowiem ludzie pracowali w lesie a nie na drodze. Drogą co prawda jeźdźił ciężki sprzet i nawet drzewo ciągnął ale przeszliśmy bez kłopotów.
Ekipa kręcąca Watachę postawiła w Tarnawie barak, tymczasowy obóz dla uchodźców, a na terasie widokowym coś ala bukier i chatkę przemytników.
Podziwiając uroki zbocza Bukowego Berda lornetką, aparatem i oczywiście własnymi głazami spiliśmy malinówkę. Powzdychaliśmy, porzucaliśmy się śnieżkami i zaczęliśmy wracać.
W drodze powrotnej nie omieszkaliśmy pofiglować na jabłuszkach czy w przydrożnych zaspach sniegu.
Za oknem na niebie rozpośceirały się chmury, robiło się już ciemno, dochodziła 17. Zjedliśmy obiad, włączyliśmy bajkę i tak minął wieczór.

Dzień trzci. (Chatka Puchatka)
Już od wczoraj planowaliśmy wejście do Chatki Puchatka żółtym szlakiem od Przełęczy Wyżnej. Plan zakładał opuszczenie bazy o 10 co uczyniliśmy skrupulatnie. O 10:40 byliśmy w Ustrzykach Górnych na śniadaniu. 15 minutowe spóźnienie i śniadania by nie było.
na Przełęczy Wyżnej panował spory ruch. Niebyliśmy jedynie którzy wpadli na pomysł posiadania jabłuszka do zjazdu.
Droga w górę przebiegła bardzo szybko, szybciej niż oznaczenia na mapie (o zgrozo). Tam gdzie w wakacje leżą luźne, nierówne kamienie zastałnas dobrze ubity tunel śniegu. Rozchodzony, rozdeptany. Brak kamieni i kożeni potęgował przyjemność wejścia.
Gdy wyszliśmy z lasu na połoninę troszkę wiało ale głowy nie urywało. Widoczność na jakieś 300m skutecznie ograniczyła podziwianie walorów  widokowych panujących na połoninie. W zamarzniętej jak kostka lodu Chatce Puchata ruch panował duży. Jedni przyszli z herbatą inni uciekali na kawę. I na  nas  przyszedł czas. Marsz w dół urozmaicał nam zjazd na jabłuszku. Miejscami spokojny, gdzie indziej dzieki a na łaskich odcinkach, na nóżkach.
Harce n a śniegu stały się już naszym rytuałem godowym, więc wytarzaliśmy się w  głębokim na ponad metr śniegu.
Zważywszy że jutro jest niedziala a obiad  mamy jeden, udajemy się do Cisnej, do Siekierezady. Piwko ciemne, flaczki, palcek po bieszczadzku, schabowy w cieście to nasz obiad. Kilka butelek trunku do siatki i w drogę. Zaraz za Cisna zatrzymuje nas patrol Straży Granicznej, wnikliwie sprawdzają naszą tożsamość poczym kontunujemy dogę do Tarnawy. Nieba znów nie ma, bajka i spać.

Dzień czwarty. (Rawka Mała)
Pobudka nastąpiła samoczynnie, 8:00. Do 10 wykokosiliśmy się i udaliśmy się na Przełęcz Wyżniańską. Tam nas miły pan skasował 12 zeta za parking :/ na którym lisek popozował ładnie do zdjęć i udaliśmy się w  kierunku Schroniska* pod Małą Rawką. Droga niczym nie przypominała tej z wakacji, wszędzie ślady nart, skuterów, śnieg głęboki na całą długość kijka a może i więcej.
Bacówkę omijamy, nie chcemy ściągać butów bo to cała technika i sztukaj jak się rozebrać. Jest już dość późno, podejście jest ciężkie, strome, śliskie i nie tak wydeptane jak na Połoninę Wetlińska. Wędrówka na górę zajmuje nam dobre 2,5h. Ja docieram tam tuż po zachodzie słońca. Z jednej strony widać Połoninę Wetlińska, obok niej Caryńska a kawałeczek dalej Szeroki Wierch z Tarnicą. Dalej po choryznt są chmury a na horyzoncie widać Pikoja. Najwyższy szczyt Bieszczad  po stronie Ukrińskiej. Dalej w prawo na niebie świeci Wenus, kojene morze chmur i Tatry w balsku zachodzącego słońca. Umrzeć tam można.
Schodzić a właściwie zjeżdżać zaczynamy jak już jest ciemno. Czołówki na głowie oswietlają drogę, jabluszka pod tylkiem rozpędzają nas do tego stopnia, że chwilami nie da się wytracać prędkości. Momentami mkniemy ponad 20 km/h. Po 20 minutach i niezliczonych siniakach na czterech literach jesteśmy spowrotem pod schroniskiem*. Jakoś lekko się teraz idzie, gwiazdki zaczeły intesywniej świecić ale blask odbitych od śniegu czołówek na tyle nas oślepia że wzrok nie adoptuje się do ciemności, a że zimno to nie czekamy.
Wjeżdżając już ze Stupościan na drogę do Tarnawy na podjeżdzie zatrzymuje nas  kolejny patrol Straży Granicznej. 30 min poźniej jedziemy do schroniska.
W Tarnawie gwiazdki przepięknie świecą, my zmęczeni najpierw jemy obiad, potem małe co nieco następnie lotnetka w dłoń, laser w kieszeń i na pole. Rozstawiąć teleskop nie mam siły ale rzuce okiem na Miecz Oriona, Plejady, Andromede widać gołym okiem. Troszkę w lewo oślepia Syriusz, lornetka w dłoń i widać gromadę otwartą M41 w Gwiazdozbiorze Wielkiego Psa. Zimno. Uciekam do domu.

Dzień piąty. (drugi dzień urlopu, powrót)
Pobudka miała być o 8mej, ale  już wcześniej wszyscy się kręcili. Punkt 10 odjazd. Porzegnaliśmy się z Właścicielem obiektu i zaczeliśmy powolny wyjazd z Krainy Urokliwej. Kawałek za Przemyślem tak byliśmy zajęci wzdychaniem o widokach że nam coś błysło na słupie przy drodze. Rzut oka na prędkościomierz 90-92… no prawka nie zabiorą ale zaboli.
W zasadzie Drogami Krajowymi dojeżdżamy do Warszawy koło 17 na spotkanie miłośników astronomii w Warszawskim oddziale PTMA. Obiecywałem i obiecywałem że się zapiszę, no to ciach. Legitymacja członkowska nr 161. Mocny uścisk prezesa, pamiątkowe zdjęcie. Do domu już tylko A2 i A1. Szybko i bezboleśnie. W domu jesteśmy koło 23. Ech, szkoda wracać do rzeczywistości, budzik na 7:00.

  • – oficjalnie nazywa się to Bacówką, ale dla mnie to zawsze będzie schronisko. Wyjaśnienie dla malkontentów  i czepialskich o półsłówka żeby niebyło.

[map style=”width: auto; height:400px; margin:20px 0px 20px 0px; border: 1px solid black;” gpx=”http://michal.mizera.pl/wp-content/uploads/biezy_zima2017.gpx”]